Menu

WIELKOPOSTNA

KATECHEZA  PRZEDMAŁŻEŃSKA

AD 2018

 

1 spotkanie               środa 07 II            godz. 19.00

2 spotkanie               środa 14 II            godz. 19.00

3 spotkanie               środa 21 II            godz. 19.00

4 spotkanie               środa 28 II            godz. 19.00

5 spotkanie               środa 07 III           godz. 19.00

6 spotkanie               środa 14 III           godz. 19.00

7 spotkanie - dzień skupienia środa 21 III    godz. 18.00

 

     Warunkiem uzyskania zaświadczenia o uczestnictwie w katechezie przedmałżeńskiej jest obecność na wszystkich spotkaniach cyklu. Nie trzeba wcześniej zgłaszać zamiaru uczestnictwa w katechezie. Podczas każdego spotkania wpisujemy się na stosowną listę potwierdzajac w ten sposób swoją obecność. W każdą środę cyklu spotkań zapraszamy do kościoła nieco wcześniej, czyli na wieczorną Msze Św. sprawowaną o godz. 18.00, choć nie jest to obowiązkowe.

 


Sakrament małżeństwa, a życie „na kocią łapę”, czyli… dlaczego warto brać ślub kościelny?

 

     Miłość, to najpiękniejsze sacrum / Więc nie traktuj jej jak kontraktu / Który zrywasz, gdy dzień masz gorszy / Kiedy zyski chwilowo są mniejsze niż koszty / Sacrum nie zmieni lekki podmuch wiatru / To źródło, którego nikt nie może zatruć.

Mezo, piosenka „Moje sacrum”

     Któregoś dnia wpadł mi w oko krzykliwy tytuł w jednym z czasopism, w którym pewna polska aktorka opowiada o swojej walce przeciw kołtuńskim naciskom, aby ona i jej partner, od jakiegoś czasu będący także rodzicami córeczki, wzięli wreszcie ślub. Kobieta, tłumacząc swą niechęć do tego kroku mówi: „W tym katolickim kraju ważne są tylko rytuały, za którymi często nic kompletnie nie stoi”. Słowa te, które powracają także przy okazji rozmów ze znajomymi żyjącymi od lat bez ślubu, stały się dla mnie powodem do wielu przemyśleń i pytań. Dlaczego coraz trudniej jest młodym ludziom zdecydować się na ślub kościelny? Dlaczego tak często po wielkiej pompie przed ołtarzem następuje równie głośny rozwód? Dlaczego zdarzają się sytuacje takie jak ta, w której kolejny „celebryta” chwilę po zawarciu upragnionego ślubu kościelnego (po wielu latach oczekiwań na stwierdzenie nieważności poprzedniego małżeństwa), wchodzi w następny związek i zakłada nową rodzinę? Po co brać ślub kościelny i zamykać sobie na dobre drogę do kolejnych związków? Przecież życie pokazuje, że szczęście małżeńskie nie trwa wiecznie, a ludzie się zmieniają… Jak mogę ślubować komuś miłość na 20 lat, skoro moje uczucia względem tej osoby, w ciągu jednego dnia zmieniają się jak w kalejdoskopie, oscylując między kochaniem a niechęcią?

     Przymierze z Bogiem

     Czy rzeczywiście jest to tylko pewien rodzaj przedstawienia teatralnego w pięknych kostiumach, niezłej sakralnej scenografii i błysku fleszy? Pusty rytuał, który kosztuje trochę zachodu, stresu i pieniędzy, a zostają po nim jedynie coraz bardziej profesjonalnie wykonane fotografie i obrączka na palcu? W liście pasterskim Episkopatu Polski czytanym w kościołach w Niedzielę Świętej Rodziny, 26 grudnia 2010 r. usłyszeliśmy: Sakrament małżeństwa to o wiele więcej niż zalegalizowanie bycia razem na zasadach tego świata. To wejście małżonków w wyjątkową komunię z Chrystusem. To decyzja, aby całe swoje życie – wszystko, co dzieje się w sercu umyśle, ciele i w każdej chwili codziennego życia małżonków – uczynić żywym obrazem Boga. Takie życie małżeńskie prowadzi do pełni i do szczęścia, które są możliwe na fundamencie głębokiej, przeżywanej każdego dnia, zażyłości z Bogiem. Ważne i piękne słowa, które pokazują inny, głębszy wymiar małżeństwa chrześcijańskiego. Wskazują na zasadniczą różnicę miedzy małżeństwem zawieranym w kościele, a tym w USC. Mowa tu bowiem o wchodzeniu małżonków w komunię z Chrystusem. Cóż to znaczy?

     Na przymierze dwojga ludzi, w które zaangażowany jest Bóg nie można patrzeć jak na pożółkłą fotografię – czytamy we wstępie do niezwykłej książki bp. Zbigniewa Kiernikowskiego pt. „Dwoje jednym ciałem w Chrystusie”. Przymierze, w które zaangażowany jest Bóg! Czy właśnie tak, my małżonkowie katoliccy, postrzegamy naszą małżeńską relację, czy na Bogu ją opieramy, czy Go do niej zapraszamy, czy też polegamy raczej na własnych siłach?

     Coraz częściej na zaproszeniach ślubnych, co bardziej „uświadomieni” młodzi narzeczeni, piszą, (nie krytykuję tej praktyki, nasze zaproszenia też tak wyglądały…) że w oznaczonym terminie planują „udzielić sobie sakramentu małżeństwa”. Chcą w ten sposób uzmysłowić gościom fakt, że to sami małżonkowie są szafarzami tego sakramentu, że to oni przyjmują na siebie odpowiedzialność za tę decyzję i podejmują ją w wolności i z namysłem. W starej, przedwojennej piosence moja babcia śpiewała „Jam ci świata nie wiązała, zawiązał ci go ksiądz”, w tym kontekście to bardzo dobrze, że młodzi nowożeńcy świadomi są swojej roli podczas ceremonii zaślubin, którą ksiądz „powagą Kościoła katolickiego” głównie „potwierdza i błogosławi” – z perspektywy świadka.

     Rodzi się tu jednakże pytanie, czy czyniąc siebie głównym sprawcą tzw. „sakramentalnego tak”, nie rozmywamy w ten sposób innego bardzo ważnego aspektu zaślubin w kościele. Aspektu, który wymaga podkreślenia, ażeby zwrócić uwagę na sakramentalny charakter tej uroczystości. Mianowicie faktu, że małżeństwo to przymierze zawierane także, a może przede wszystkim z Bogiem. Właśnie nie „przed Nim”, ale „z Nim”. Dwoje ludzi pragnie uświęcić swe życie zapraszając Boga do swojej miłości. Dlatego właśnie małżeństwo katolickie podniesione jest do rangi sakramentu, czyli jak mówi definicja katechizmowa: „widzialnego znaku niewidzialnej łaski”. Bożej łaski.

     Kluczem do zrozumienia sensu i celu ślubu zawieranego w Kościele jest zrozumienie sakramentalnego wymiaru małżeństwa chrześcijańskiego, a nie redukowanie go tylko do samej ceremonii zaślubin, która w życiu chrześcijan odbywa się w sposób ważny zazwyczaj tylko raz. Powodem tak częstego niezrozumienia sensu sakramentu małżeństwa może być właśnie fakt wiązania go jedynie z konkretną datą w przeszłości. O wiele łatwiej nam pojąć sakramentalność Eucharystii, czy Pokuty i Pojednania, możemy bowiem przeżywać je w naszym życiu dużo częściej. Powszechnie pokutuje przekonanie, że małżonkowie celebrują sakrament małżeństwa, kiedy go zawierają, a to jest przecież dopiero początek tego celebrowania. Odtąd wszystko, co małżonkowie czynią w duchu chrześcijańskim, jest celebrowaniem tego sakramentu!

     Sakramentalny wymiar małżeństwa

     Małżeństwo to nie kontrakt czy umowa, ale przymierze. Nie jest to jednak tylko – jak można by sądzić – relacja dwustronna, przymierze między dwojgiem ludzi, mężem i żoną, dokonujące się tylko ich wolą i mocą. Kościół w osobie księdza, nie jest jedynie świadkiem. Gdyby tak było, rzeczywiście częstości rozwodów trudno byłoby się dziwić. Dwoje słabych, targanych emocjami, podatnych na zranienia i egoistycznie nastawionych ludzi nie może odpowiedzialnie obiecać sobie nawzajem miłości i stałości na lata, bo nie jest to w ich mocy. Nie możemy ślubować uczuć, bo są one zmienne i ulotne z samej swej natury. W poruszającym filmie pt. „Fireproof”, opowiadającym o próbie ratowania miłości małżeńskiej w obliczu kryzysu, bohater słyszy od przyjaciela następujące słowa „Nie możesz iść za głosem serca, bo Twoje serce bardzo łatwo zwieść. To Ty musisz kierować swoim sercem”. Miłość to nie (tylko) uczucie, to decyzja, wybór, dlatego musimy prowadzić nasze serca siłą naszej woli w kierunku, który ślubowaliśmy przed ołtarzem. Jeśli to my będziemy „szefować” naszemu sercu, a nie odwrotnie, wtedy nawet w sytuacji trudności czy kryzysów i pożarów nasze małżeństwo będzie w stanie przetrwać. Skąd jednak czerpać siłę, by kierować naszym sercem?

     Na szczęście – jak pisze bp Kiernikowski we wspomnianej już książce – przymierze małżeńskie zawierane przed ołtarzem, nie dokonuje się między słabymi małżonkami i to nie oni dają gwarancję jego jedności i nierozerwalności. Jeśli małżonkowie ślubują sobie przed Bogiem i są świadomi tego, co robią, przygotowani poprzez odpowiednią inicjację sakramentalną (a nie w pośpiechu załatwiony przyspieszony kurs przedmałżeński), to Bóg staje się gwarantem ich małżeństwa. Partnerami tego przymierza są z jednej strony małżonkowie, a z drugiej strony Bóg. To On zobowiązuje się uczynić jedno z dwojga różnych osób. To On ofiaruje tym dwojgu przymierze, a oni odpowiadają na nie swoją wiarą i zaufaniem, że Pan przeprowadzi ich przez wszelkie bariery, różnice i kryzysy, i uzdolni do bycia jednością na wzór Trójcy Świętej. To Bóg bierze na siebie odpowiedzialność za wypełnienie tego, co – na miarę swej wiary – ślubują małżonkowie. Właśnie – na miarę swej wiary! Albowiem jeśli w Boga nie wierzą, to sam ślub przed ołtarzem niewiele zmieni. Konieczne jest stałe, codzienne odniesienie do Chrystusa, głęboka zażyłość z Bogiem, poprzez którą małżonkowie dają Mu sposobność do wypełniania tego, co obiecał, dają Mu pole do codziennego działania i umacniania ich swoją mocą, zbliżania do siebie nawzajem, wygładzania raniących chropowatości i kolców.

     Zaproszenie do współpracy z Bogiem!

     Małżeństwo chrześcijańskie – musimy mieć tego świadomość – to nie magiczny rytuał, czarodziejska peleryna czy talizman, który zapewni nam łatwy sukces, ale zaproszenie do współpracy z Bogiem. Współ–PRACY, wysiłku podejmowanego podczas wytrwałej pielęgnacji tego, co dopiero zakiełkowało. Jeśli weźmiemy ślub kościelny, a później nigdy nie wybierzemy się na Eucharystię, ani nie będziemy modlić się razem czy/i osobno, nie możemy liczyć i oczekiwać tego, że Bóg będzie wspierał nasze wysiłki. Bóg działa z ogromnym taktem i przychodzi tam, gdzie jest zapraszany, oczekiwany, przywoływany…

     We wspomnianym już przeze mnie filmie „Fireproof” ojciec głównego bohatera uzmysławia mu płonność jego wysiłków i słabość jego ludzkiej miłości do żony tłumacząc: Nie możesz dać jej tego, czego sam nie masz. Nie posiadamy sami z siebie prawdziwej miłości, więc nie jesteśmy w stanie jej komuś drugiemu ofiarować. Kochamy na naszą ludzką, ograniczoną miarę, jesteśmy zauroczeni, zakochani, ale jednocześnie słabi, nie mający mocy prawdziwego kochania (które zakłada gotowość bezwarunkowego oddawania siebie drugiemu). Wiedząc to o sobie, znając swoją ograniczoność i swoje słabości, możemy jedynie wspólnie zawierzać siebie mocy i wierności Boga, ufając, że On nas przeprowadzi przez tajemnicę umierania dla siebie, by być terenem dla życia drugiego. Da gotowość i siłę do służby. Pokaże, co to znaczy kochać aż do śmierci, ale nie śmierci fizycznej współmałżonka czy własnej, ale śmierci zadanej własnemu egoizmowi, lenistwu, wygodnictwu, pysze… Karol Wojtyła w dramacie „Przed sklepem jubilera” prowadzi swych bohaterów do odkrycia, że aby ludzka miłość była pełna, konieczne jest „zaczepienie” jej o Miłość absolutną.

     Celebrowanie sakramentu małżeństwa

     Jaka jest więc różnica między małżeństwem chrześcijańskim a innym? To wiara w moc sakramentu, w moc Boga, która sprawia, że tam, gdzie inni składają rozwodowe papiery, małżonkowie chrześcijańscy szukają drogi porozumienia. Na modlitwie, Eucharystii, dialogu małżeńskim, rekolekcjach, w poradni małżeńskiej. Bo sakramentalny charakter małżeństwa – jak pisze bp Kiernikowski – urzeczywistnia się właśnie wtedy, gdy pojawiają się trudności, gdy zaczyna ujawniać się inność drugiej osoby, gdy wziąć trzeba wspólny krzyż, nauczyć przekraczać samego siebie. Sakrament małżeństwa celebrujemy odnawiając przyrzeczenia małżeńskie podczas rocznic, rekolekcji, świętujemy go w czasie wspólnych randek małżeńskich, uroczystych kolacji, wyjazdów we dwoje, ale celebrujemy go także decydując się na przebaczenie małżonkowi, ustępując mu, czy znosząc jego znane do znudzenia wady i słabości. Tam, gdzie inni proponują ucieczkę i zmianę na „lepszy model”, chrześcijaństwo poleca wejście w cierpienie, umieranie, ale i zmartwychwstanie, na chwałę Boga.

     Zrozumienie istoty –  przygotowanie!

     Problemem w podejściu do sakramentu małżeństwa, zwłaszcza wśród tzw. chrześcijan wierzących, lecz niepraktykujących jest z pewnością opisywany na początku rytualizm, traktowanie magiczne, wynikające jednak głównie z niedostatecznego przygotowania do wejścia w rzeczywistość nadprzyrodzoną tego sakramentu, na powiązanie go z tajemnicą Chrystusa. Wszystkim wydaje się, że jeśli każdy zdolny jest do związku z drugim człowiekiem, to i nadaje się ad hoc do sakramentu małżeństwa. Mentalność „zaliczeniowa”, rutynowe przygotowanie w tzw. naukach przedślubnych lub czasem jego zupełny brak kończy się często zupełnym ignorowaniem obfitości darów, które niesie ze sobą sakrament i niekorzystaniem z nich w późniejszych trudnych chwilach życia małżeńskiego.

     Ks. Wojciech Bartkowicz, w czasopiśmie Pastores (nr 49, 2010) przypomina, że rozziew pomiędzy tym, co wewnętrzne, i tym, co zewnętrzne, był wielką troską Chrystusa, który wielokrotnie krytykował obłudę tych, którzy wierność Bogu zamienili na spełniane z przyzwyczajenia pobożne praktyki. Jednocześnie Jezus z Nazaretu był człowiekiem par excellence religijnym – sam też dał swoim wyznawcom wiele znaków, religijnych rytów, które zapraszają do wiary i wiarę budują. Religijność bez wiary jest pusta, a wiara bez rytuału staje się – wcześniej czy później – iluzją.  Dlatego ani ucieczka od ślubu, ani bezrefleksyjne dążenie doń nie jest tu dobrym rozwiązaniem. Zadbać należy o właściwe przygotowanie do zawarcia sakramentu małżeństwa. Przed przyjęciem każdego sakramentu istnieje obowiązkowy okres przygotowawczy. Kiedyś kandydaci do chrztu przechodzili kilkuletni katechumenat, (dziś przeprowadzenie przez taki katechumenat dzieci to zadanie rodziców i chrzestnych) przygotowania do pierwszej Komunii św. trwają co najmniej rok, do bierzmowania także, seminaria duchowne przygotowują przyszłych księży latami do ich przyszłej posługi, a małżonkom ma wystarczyć ograniczony do kilku spotkań przedmałżeński „kurs przyspieszony”? Stawka jest wysoka i jest nią trwałość naszego małżeństwa! Naprawdę nie warto na dobre przygotowanie do małżeństwa czasu skąpić.

     A co robić, jeśli już jesteśmy po ślubie, do którego przystąpiliśmy „z biegu”? Nie traćmy ducha i starajmy się odkrywać sakrament, który nas połączył, wchodzić w komunię z Bogiem, aby stawać się jednością ze współmałżonkiem, a gdy nadchodzi kryzys, gdy własne wysiłki spełzają na niczym, „kłócić się” z Bogiem, niczym Patriarcha Jakub i wzywać Go do spełnienia tego, co obiecał, czyniąc się przed laty gwarantem naszego przymierza małżeńskiego. Oczywiście na miarę naszej wiary…

     Czy warto?

     Czy warto więc brać ślub kościelny? Bezsprzecznie warto! Ale z właściwych pobudek i z dobrym przygotowaniem. Nie na siłę i za wszelką cenę, nie (tylko) dlatego, że np. czas nagli, bo „dziecko w drodze”, gdyż wbrew pozorom nie sama ceremonia i jej przepyszna oprawa jest tu najistotniejsza, ale to co będzie się działo po wyjściu z kościoła do końca życia, czyli – miejmy nadzieję – codzienne celebrowanie sakramentu małżeństwa.

 

Agnieszka Zawisza, DK diecezja warszawska

 Tekst powstał w oparciu m.in. o książkę bp. Zbigniewa Kiernikowskiego „Dwoje jednym ciałem w Chrystusie” (i przedstawioną tam „teologię sakramentu małżeństwa”), którą szczerze polecam. Podobnie, jak film „Fireproof” z 2008 r.


Zegar

Święta

Niedziela, XXVII Tydzień zwykły
Rok B, II
Dwudziesta Siódma Niedziela zwykła

Licznik

Liczba wyświetleń strony:
29345