Służba kleryków w LWP
„U nas część towarzyszy traktuje Kościół, religię jako nazwijmy to znów obrazowo, dziedziczną chorobę, która nas toczy od tysiąca lat, i uważa, że można jakimś wstrząsem tę chorobę wyleczyć. Z kolei Kościół uważa, że partia, socjalizm to jest nowotwór, który się pojawił w tym narodzie. Z tym że jedni z nich uważają, że jest to nowotwór złośliwy, który trzeba jak najszybciej usuwać i robić wszystko, żeby on z życia narodowego został usunięty. A drudzy traktują to jako nowotwór niezłośliwy, no który trzeba od czasu do czasu nakłuwać, no ale z którym trzeba żyć i go tolerować. I ja myślę, towarzysze, [że] my się musimy przyzwyczaić do [tej] dziedzicznej choroby. To nie znaczy, że z nią się godzić, a to znaczy, że nie dopuszczać do tego, aby ona się rozpowszechniała, rozszerzała. A na odwrót, robić wszystko, żeby wszędzie tam, gdzie można, ona się cofała ” - to słowa z wystąpienia pierwszego sekretarza KC PZPR gen. Wojciecha Jaruzelskiego, wygłoszonego na początku listopada 1984 r., tuż po zabójstwie księdza Jerzego Popiełuszki. Dokument zawierający stenogram przemówienia został opublikowany w Biuletynie IPN 10(45) z października 2004r., (Grzegorz Majchrzak, Jan Żaryn - „Dwa nowotwory”) poświęconym w całości księdzu Jerzemu.
Może żaden inny dokument z tego okresu, nie ukazuje tak dobitnie prawdziwego stosunku kierownictwa partyjnego, do polskiego Kościoła na początku lat osiemdziesiątych.
Wiemy, że programowe zwalczanie Kościoła rozpoczęli komuniści już w roku 1944r., choć w pierwszym okresie stosowali taktykę maskowania swoich zamiarów. Zmiana polityki zaznaczyła się od roku 1948, gdy za pomocą terroru umocnili już swoją władzę. Podobnie jak po rewolucji bolszewickiej w Rosji, Kościół zaczęto przedstawiać jako wroga nowego ustroju i Polski, powiązanego z amerykańskim imperializmem i Watykanem, który w Związku Sowieckim był symbolem wroga nr 1. Ponieważ Kościół był jedyną, niepodporządkowaną partii strukturą społeczną i religijną, totalitarny system komunistyczny nie mógł go tolerować. Zniewolenie społeczeństwa, wymagało zniewolenia Kościoła.
Jedną z metod represji, stosowanych wobec Kościoła, było powoływanie kleryków seminariów duchownych do odbywania zasadniczej służby wojskowej. W swych założeniach, pobór do LWP miał być formą nacisku na Prymasa Polski i Episkopat w celu wymuszenia ustępstw. Stanowił również próbę zdezorganizowania toku studiów seminaryjnych, odciągnięcia jak największej liczby alumnów od kapłaństwa, a ponadto był zamierzonym sposobem gromadzenia możliwie pełnych danych o osobowości kleryków, kontynuujących studia seminaryjne po ukończeniu służby wojskowej. Również ksiądz Jerzy poznał realia ludowego wojska, gdy w roku 1966, na początku drogiego roku studiów, został powołany do odbycia służby wojskowej, w specjalnej jednostce dla kleryków w Bartoszycach.
Wcielanie kleryków do wojska (wbrew umowie państwa z Kościołem z 1950 r.) było ewidentną szykaną władz komunistycznych wobec Kościoła i niepokornych biskupów. Planowano, że poprzez przemyślny system indoktrynacji prowadzonej przez wyselekcjonowaną kadrę oficerów uda się skłonić kleryków do porzucenia studiów w seminariach. To mało znana karta w historii PRL.
Zgodnie z Zarządzeniem Ministra Obrony Narodowej nr 33/MON z 14 kwietnia 1959 r. (przeznaczonym wyłącznie do użytku wewnętrznego komisji poborowych) poborowi duchowni i zakonnicy oraz uczniowie seminariów, którzy nie przedstawili zaświadczeń z Wydziału ds. Wyznań, mieli zostać poddani przeglądowi lekarskiemu i skierowani do służby wojskowej. O tym, ilu alumnów i z których seminariów zostanie wcielonych decydował Urząd ds. Wyznań we współpracy z Głównym Zarządem Politycznym Wojska Polskiego (GZP WP). To GZP ustalał liczbę poborowych - kleryków i zatwierdzał sporządzane przez Urząd imienne listy, przekazywane następnie do Wojskowych Komend Uzupełnień. Alumnów kierowano do około 90 wyznaczonych jednostek wojskowych, stosując zasadę maksymalnego oddalenia miejsca służby od macierzystego seminarium (co najmniej 100 km) i umieszczania w poszczególnych jednostkach nie więcej niż jednego alumna z danego seminarium. Przy wyborze miejsc przydziału pomijano jednostki specjalne.
Komuniści nie kryli, że „głównym celem prowadzonej w tym czasie z nimi [klerykami] pracy wychowawczej było skłonienie jak największej ilości alumnów do rezygnacji z nauki w WSD” - jak zapisano to w oficjalnych dokumentach. W tym celu ludowe wojsko oferowało żołnierzom-alumnom pomoc w przygotowaniu do życia w cywilu, np. w dostaniu się na świeckie studia i zdobyciu zawodu. (Organizowano m.in. kursy zawodowe - np. w 1959 r. alumnów skierowano na kurs samochodowy).
Z każdym, odchodzącym do rezerwy alumnem odpowiednio przygotowany oficer polityczny przeprowadzał indywidualną rozmowę, w której informował, że wojsko jest w stanie udzielić mu wsparcia i pomocy materialnej w przypadku rezygnacji z dalszych studiów teologicznych.
W poszczególnych okręgach wojskowych sporządzano imienne wykazy alumnów, którzy rezygnowali ze studiów w seminarium, podając zamiary każdego z nich i uwzględniając udzieloną im pomoc. Interesujące są efekty tych zabiegów. Z pierwszego poboru w 1959 r. z 63 wcielonych do wojska alumnów po przejściu do rezerwy do seminarium nie wróciło 16. Z poboru w 1960 r.: w Warszawskim Okręgu Wojskowym z 48 alumnów z dalszej nauki w seminarium zrezygnowało 16 kleryków, z których 11 otrzymało pomoc od wojska (studia, praca, mieszkanie, pieniądze); w Śląskim Okręgu Wojskowym z 8 alumnów z kapłaństwa zrezygnowało 3; w Pomorskim OW z 16 do seminarium nie wróciło 98. Z 86 alumnów wcielonych do wojska w 1961 r. cywilne życie wybrało 21. W 1962 r. ze 151 wcielonych do wojska kleryków z powrotu do seminarium zrezygnowało 13, w 1963 r. - 12 ze 160 wcielonych.
Niewiele jest rzetelnych opracowań dotyczących tego tematu. Cytowane powyżej dane pochodzą z Biuletynu nr.28 Wojskowej Służby Archiwalnej z roku 2006 i znalazły się w opracowaniu Katarzyny Ciemięgi - „Alumni w Wojsku Polskim w latach 1959 - 1980 w świetle dokumentów Głównego Zarządu Politycznego”.
Kościół początkowo ograniczył się do wyrażania protestu wobec powoływania alumnów do zasadniczej służby wojskowej. Protesty te kierowano do władz państwowych i wojskowych. Protestowała hierarchia kościelna, władze seminaryjne, diecezjalne i poszczególni alumni. Przede wszystkim starano się zapobiegać odchodzeniu kleryków z seminariów po wyjściu z wojska. W 1963 r. zdarzały się przypadki, że alumni, spodziewając się poboru, zmieniali miejsce zamieszkania i seminarium.
Jednym ze sposobów zapobiegania rezygnacji alumnów z powrotu do seminariów duchownych było rozsyłanie do żołnierzy-kleryków maszynopisów zawierających argumenty Kościoła przeciwko treściom propagandowo-agitacyjnym, głoszonym na szkoleniach politycznych w wojsku. Główny Zarząd Polityczny WP traktował te materiały jako formę propagandy. „Świadczyć o tym mogą zarówno odpowiednio dobrane tematy, jak i sposób ujęć, dostosowany do poziomu przeciętnego żołnierza”.
Były też przypadki wyznaczania księży do sprawowania opieki nad poszczególnymi klerykami w wojsku. Opiekun miał prowadzić systematyczną korespondencję z danym alumnem, odwiedzać go osobiście i dbać o jego rozwój duchowy i intelektualny. Korespondencję z seminariów często wysyłano na adresy cywilne, z których żołnierze-alumni odbierali listy w czasie przepustki.
Zmusiło to aparat polityczny LWP do wyczulenia na pracę z alumnami. W GZP opracowano specjalne materiały propagandowe, które miały przedstawić w sposób „przekonujący, naukowo uzasadniony i demaskatorski punkt widzenia na problemy zawarte w odkrytych materiałach”. Zauważono, że władze kościelne wprowadziły wiele przywilejów dla alumnów powracających z wojska, traktując ich jako osoby, które przeszły próbę charakteru i trwałości przekonań. Najważniejszym przywilejem było skrócenie czasu trwania nauki w seminariach, a także umożliwienie kontynuowania studiów za granicą. „W tej sytuacji alumni, mając do wyboru podjęcie 5- lub 6-letniej nauki na uczelniach przez nas proponowanych lub też uzyskać w okresie 1 roku intratny zawód (tak bowiem większość z nich traktuje „powołanie kapłańskie”) - na ogół skłonni są wybrać to drugie. W tej sytuacji rezygnują z powrotu do seminarium jedynie alumni, którzy wyraźnie odczuli wyższość życia świeckiego, a także ci, którym zdołano w wojsku wpoić dogłębne przekonanie o aspołecznym charakterze zawodu księdza, o nieprzejednanej wrogości kościoła wobec ludowego Państwa” - pisał gen. Wojciech Jaruzelski, szef Głównego Zarządu Politycznego WP. (266/91/223, Notatka służbowa o sytuacji wśród alumnów WSD, odbywających zasadniczą służbę wojskową)
Można wyróżnić przynajmniej trzy etapy w organizacji kleryckiej służby wojskowej i doborze stosowanych tam metod na rzecz przymusowej ateizacji i indoktrynacji, prowadzonych pod czujnym okiem towarzysza Jaruzelskiego, szefa Głównego Zarządu Politycznego WP w latach 1960 - 65.
Etap pierwszy obejmuje lata 1959 - 1964. W tym okresie klerycy - żołnierze odbywali dwuletnią zasadniczą służbę wojskową w tak zwanej "diasporze". Byli wcielani do różnych formacji i jednostek wojskowych pierwszego rzutu, to znaczy bojowych, na terenie całego kraju. Szybko jednak zrezygnowano z tej metody, gdyż alumni-żołnierze wywierali bardzo silny, pozytywny wpływ na kadrę zawodową i żołnierzy, stając się ich duchowymi przywódcami. Niepowodzeniem zakończył się także kolejny eksperymentalny wariant. Polegał on na umieszczaniu alumnów w jednostkach specjalnych o zaostrzonych rygorach lub wprost karnych, w których większość żołnierzy rekrutowała się z tzw. "marginesu społecznego" lub z zakładów poprawczych.
Etap drugi to lata 1965 - 1972, gdy utworzono tak zwane kompanie kleryckie w regularnych jednostkach liniowych, co miało zwiększyć możliwość stosowania indoktrynacji, i odseparować kleryków od środowiska i świata zewnętrznego. Były one zlokalizowane w Gdańsku, Opolu i Szczecinie-Podjuchach. W roku 1965 dwie kompanie kleryckie zostały przeniesione - jedna z Gdańska do Bartoszyc, a druga z Opola do Brzegu. W rok później wszystkie trzy kompanie kleryckie zostały przekształcone w samodzielne jednostki wojskowe ratownictwa terenowego. Utworzone bataliony nie miały charakteru bojowego, za to bardzo specyficzny i wystudiowany profil, zdominowany przez laicko - marksistowską indoktrynację. Podporządkowano je bezpośrednio Głównemu Zarządowi Politycznemu Wojska Polskiego. Dyskryminacja religijna i psychiczne znęcanie się nad alumnami osiągnęły taki poziom, że Prymas Stefan Wyszyński zwrócił się w kwietniu 1965 roku bezpośrednio do ministra obrony Mariana Spychalskiego, prosząc o zaniechanie stosowanych wobec kleryków metod.
„W ostatnim czasie stosunek do alumnów odbywających służbę wojskową uległ zmianie na skutek utworzenia trzech specjalnych dla nich jednostek. Na pierwszy rzut oka mogło by się wydawać, że zgrupowanie samych alumnów i stworzenie kulturalniejszych warunków bytu zasługują na pozytywną ocenę. Biorąc jednak pod uwagę stosowanie w tych trzech jednostkach metody oraz zarysowujące się cele takiego zgrupowania, należy widzieć w tym dalszy ciąg przemyślanej walki z powołaniami kapłańskimi i zakonnymi, jak również w ogóle z Seminariami w Polsce, prowadzonej według dyrektyw Urzędu do Spraw Wyznań. Głównym zadaniem specjalnych jednostek wojskowych dla kleryków jest całkowite odciągnięcie ich od obranej drogi powołania, co niedwuznacznie wypowiadają niektórzy oficerowie - obecni "przełożeni" alumnów. Prawdziwość tych wypowiedzi potwierdza cały system szkolenia i wychowania zastosowany do kleryków...” - czytamy w liście Prymasa
Etap trzeci obejmuje lata 1973 - 1980 i przypada na schyłkowa fazę "wojskowego eksperymentu" władz PRL. Był to okres powolnego wycofywania się władz z wcześniejszych założeń i łagodzenia postaw wobec alumnów Znajduje to odbicie w stopniowym zmniejszaniu się stanu jednostek kleryckich. W największej jednostce kleryckiej w Bartoszycach liczba pełniących tam służbę wojskową kleryków wynosiła w kolejnych latach: 1967 - 320 alumnów; w 1970 - 29 alumnów, w 1972 - 180, a w 1980 (na krótko przed rozwiązaniem jednostki) już tylko - 102 alumnów. Drugim jeszcze bardziej wymownym aspektem tego fenomenu jest stopniowe zamykanie całych jednostek wojskowych. W roku 1973 przestała istnieć kompania klerycka w Szczecinie - Podjuchach, w sześć lat później - w roku 1979 zamknięto jednostkę wojskową zlokalizowaną w Brzegu nad Odrą, a na Wielkanoc 1980 roku przestał istnieć ostatni już tego typu Batalion Ratownictwa Terenowego w Bartoszycach, w którym „pełnił służbę” ksiądz Jerzy Popiełuszko.
Przez 21 lat trwania tego swoistego eksperymentu, przez wojsko przeszło około 3000 kleryków, czyli 20 % obecnego duchowieństwa. Pomimo wielu prób i zmian w sposobach indoktrynacji, jakiej ich poddawano, eksperyment nie przyniósł zakładanych rezultatów. Początkowe założenie, aby zachęcić jak największą liczbę kleryków do rezygnacji z powrotu do seminarium szybko okazało się chybione. Władze nie mogły jednak przyznać się do błędu i postanowiły poprzestać na kształtowaniu w alumnach „właściwych postaw społecznych”. Jednak również to okazało się trudne. W notatkach służbowych dotyczących postawy księży, którzy przeszli przez wojsko znajdujemy tylko informację, że większość z nich działa społecznie i prowadzi wzmożoną pracę duszpasterską. Umiejętności organizatorskie księży przypisywano szkoleniu wojskowemu. Większości alumnów i późniejszych księży służba wojskowa nie tylko nie przyniosła szkody, ale podbudowała i umocniła wiarę. Doświadczenie to, wbrew intencjom komunistów uczyniło ich bardziej świadomymi i dojrzałymi kapłanami. (...)
Aleksander Ścios, Cogito62.salon24.pl
Zdjęcia księdza Jerzego Popiełuszki z archiwum parafii p. w. Św. Stanisława Kostki w Warszawie
Koledzy z wojska
Pobyt w jednostkach wojskowych miał odwieść kleryków od kapłaństwa. Stał się szkołą charakteru, koleżeńskiej solidarności i prawdomówności.
Wręczanie alumnom wyższych seminariów duchownych biletów powołujących ich do odbycia zasadniczej służby wojskowej w PRL miało kilka celów. Klerykom chciano wpoić komunistyczną ideologię (i zniechęcić do powrotu do seminarium). Była to też kara dla biskupów, którzy nie ulegali władzy i w swoich wystąpieniach stawali w obronie wolności czy sprawiedliwości społecznej. Dlatego też kandydaci na kapłanów z jednych diecezji byli chętniej powoływani do wojska niż z innych. W ciągu całego okresu, w którym prowadzono pobór kleryków, czyli w latach 1955–1979, najwięcej alumnów wyjechało na poligony z seminariów: przemyskiego (303 poborowych), katowickiego (227), wrocławskiego (221) i krakowskiego (204). W Lublinie bilety otrzymało tylko 2 kleryków, w Szczecinie 8, a w Koszalinie 9. W sumie służbę wojskową pełniło 2922 kleryków – 2722 z seminariów diecezjalnych, a 200 z zakonnych.
Klerycka jedność
Ks. Zygmunt Kosowski, obecnie dyrektor Wydawnictwa św. Stanisława, w 1977 r. z seminarium trafił do Brzegu – jednej z działających wówczas „kleryckich” jednostek. W roku tym bilety do wojska otrzymało aż 20 krakowskich alumnów, czyli jedna trzecia rocznika. – To było po śmierci Stanisława Pyjasa, o której wyjaśnienie mocno upominał się kard. Karol Wojtyła – wspomina dziś ks. Zygmunt Kosowski. Później wycofano powołania dla 9 krakowskich kleryków. 11 miało dotrzeć do jednostki w Brzegu w trzech turach. – Myśleli, że wysyłając po kilku w różne dni rozbiją naszą klerycką jedność – wyjaśnia ks. Z. Kosowski. Tymczasem każde odejście kleryków do wojska wiązało się z ogromną manifestacją w Krakowie. Poborowych odprowadzano na dworzec. – Czterystu chłopa szło przez Kraków i śpiewało „Wojenko, wojenko” czy inne piosenki, które znali, bo sami też przecież byli w wojsku – wspomina ks. Kosowski.
Podczas pierwszych poborów klerycką wspólnotę próbowano rozbić, rozrzucając pojedynczych alumnów po zwykłych jednostkach wojskowych w całym kraju. To także okazało się nieskuteczne, a nawet, jak wyjaśnia ks. prof. Józef Marecki, stawiało kleryków w dość dobrej sytuacji. – Seminarzyści, posiadający średnie wykształcenie, potrafiący ładnie pisać i dobrze się wysławiać, często zostawali pisarzami, kierowcami oficerów, bibliotekarzami. Niektórzy kończyli służbę wojskową ze stopniem starszego kaprala, a nawet plutonowego – mówi. System „jednostek kleryckich” zaczął się kształtować w latach 1962–1963. Zmienił się także sposób traktowania kleryków. Uczestnictwo w nabożeństwach było utrudnione (w niedzielę wyznaczano dodatkowe szkolenia, sprzątanie, zabawy, wspólne i obowiązkowe wyjścia do kina), uniemożliwiano zachowanie postu w piątki, próbowano kleryków indoktrynować podczas ideologicznych wykładów, rozpijać, w ich otoczeniu pojawili się „eksi” – jak ich określa S. Gabański, autor wydanych niedawno wspomnień kleryka-żołnierza – czyli ci, którzy już wcześniej opuścili seminarium duchowne. Później zastąpili ich cywilni „opiekunowie”, donoszący na każdego z kleryków. – Z alumnów próbowano także zrobić fajtłapów: otrzymywali rozkalibrowaną broń, za duże buty, niedopasowane mundury, w których źle wyglądali, a za to ich karano – wylicza Roman Graczyk. Temu wszystkiemu jednak klerycy dzielnie stawiali czoło.
Ucieczki do papieża
Powołani do wojska seminarzyści musieli sobie radzić także bez duchowej pomocy ze strony kapelanów. – Do kościoła uciekaliśmy przez dziurę w płocie. Koledzy mieli wartę, to nas puszczali. Lecieliśmy do kaplicy, ale tam zaraz ktoś doniósł, że wojsko w mundurach w kościele. Zjawiło się WSW i znowu gonitwa, żebyśmy przed nimi zdążyli do jednostki, żeby nas nie pozamykali – wspomina ks. Zygmunt Kosowski. Dodaje, że – patrząc z perspektywy kapłana – najsmutniejszy był moment spowiedzi. Żaden z kleryków nie spowiadał się u kapelanów. – Nikt z nas im nie ufał, nie wiedzieliśmy, czy na nas nie donoszą – mówi ks. Kosowski. Prawdziwymi opiekunami duchowymi alumnów-żołnierzy zostawali kapłani z położonych najbliżej jednostek seminariów (gdzie klerycy wyjeżdżali, by w czasie służby eksternistycznie zdawać egzaminy) oraz proboszczowie okolicznych parafii. Ks. Zygmunt Kosowski w mundurze przeżywał także dwa ważne wydarzenia w dziejach polskiego Kościoła. – Ktoś rzucił hasło: Polak papieżem! No to szał na kompanii – lecimy do sali czyszczenia broni na trzecie piętro i śpiewamy „Te Deum” – wspomina 16 października 1978 r.
– Modlitewne zgromadzenie rozpędził wtedy oficer polityczny, ale na drugi dzień rano zarządzono specjalną zbiórkę. Nasz człowiek na Watykanie! – mówi do nas dowódca jednostki. – Pułkownik wygłosił do nas tak piękne kazanie jak mało kto – dodaje z uśmiechem. W następnym roku pojawiła się informacja, że Jan Paweł II odwiedzi Polskę. Klerycy skoszarowani w Brzegu, wobec braku zgody na wyjazd na spotkanie z ojcem świętym, planowali ucieczkę z jednostki. Ktoś jednak doniósł o tych zamiarach i alumnów wysłano na poligon. Stamtąd także chcieli uciec, i o tym także dowiedziało się dowództwo. – Przyszedł rozkaz, żeby puścić kleryków, tylko dać im cywilne ubrania – mówi dzisiejszy dyrektor krakowskiego wydawnictwa. – Przejechaliśmy pociągiem pół Polski, śpiewając piosenki o Jaruzelskim i Gierku – wspomina. Klerycy przygotowali na częstochowskie spotkanie z Janem Pawłem II transparent: „Alumni-żołnierze w jedności z Ojcem Świętym”. Zauważywszy go, papież powiedział: – Nie mam tu transparentu, ale gdyby był, to by było napisane: „Ojciec Święty w jedności z alumnami-żołnierzami”.
Nic z tego
Poszczególne roczniki kleryków próbowano złamać różnymi metodami. W szkoleniu jednych przeważały wykłady ideologiczne, innym razem dowództwo stawiało na wyniszczenie fizyczne. – My byliśmy na poligonie okrągły rok. Mieszkaliśmy w lesie w namiotach przez 12 miesięcy – wspomina ks. Zygmunt Kosowski. Z poboru kleryków zaczęto się wycofywać pod koniec lat 70., gdy zauważono, że żadne metody nie przynoszą oczekiwanych efektów. Jak tłumaczy ks. prof. J. Marecki, badania historyków wskazują, że mniej niż 10 proc. kleryków, którzy później odeszli z seminarium, wskazywało służbę wojskową jako powód rezygnacji czy miejsce „utraty powołania”. Na przekór wszystkiemu pobyt w Brzegu czy Bartoszycach stawał się dla młodych seminarzystów szkołą życia. Ks. Zygmunt Kosowski wspomina historię jednego z kleryków, którego odwiedził przed świętami wielkanocnymi kolega, cywil. Wybrali się do miasta i poborowy kleryk wrócił całkowicie pijany. – W Wielki Czwartek! Dla nas to był dramat – mówi ks. Kosowski. – Powiedzieliśmy mu: „Musisz się przyznać przełożonym. Inaczej na pewno ktoś na ciebie doniesie i oficer polityczny będzie cię potem szantażował” – wspomina. Kleryk przyznał się w czasie świąt, sprawa przycichła, a on sam do dziś jest księdzem w jednej z diecezji. – Nauczyliśmy się mówić prawdę prosto w oczy, nie owijać w bawełnę – podkreśla ks. Kosowski. Klerycy-żołnierze stworzyli też mocną wspólnotę. – Ta wspólnota przetrwała także po wojsku. Co rok spotykamy się na zjazdach wojskowych, na które przyjeżdżają księża ze wszystkich diecezji. Ja nie mam problemu z zatrzymaniem się gdziekolwiek w Polsce, bo wszędzie mam kolegów z wojska – mówi ks. Zygmunt Kosowski. W tekście wykorzystano wypowiedzi uczestników spotkania poświęconego książce „Dobrze! Zapiski kleryka-żołnierza (1965–1967)”, zorganizowanego przez Krakowską Lożę Historii Współczesnej, oraz dane ze wstępu ks. prof. Józefa Mareckiego do nowego wydania wspomnień Stanisława Gabańskiego.
Miłosz Kluba, Gość Niedzielny nr 4/2014